Text | Tekst



Recenzja dr Dominiki Kowyni - praca magisterska 2013


Na pracę magisterską Agnieszki Piotrowskiej składają się: praca teoretyczna dotycząca medycyny, seria rysunków dużego formatu, cykl niewielkich obrazów i gabloty z czarno-białymi fotografiami. Agnieszka pisze o specyfice komunikacji pomiędzy lekarzem a pacjentem i wpływie jakości tego kontaktu na diagnozowanie i zdrowienie chorego. Z tekstu wynika, że jest to na ogół komunikacja niedoskonała, niepozbawiona wad, które zawsze pojawiają się tam, gdzie porozumieć próbują się ludzie z różnymi doświadczeniami życiowymi, obdarzeni innym stopniem wrażliwości i inteligencji. W tej relacji istotnym aspektem jest także zależność pacjenta od medyka. Duża część pracy teoretycznej poświęcona jest opisowi testu stworzonego przez Hermana Rorschacha, opartego na tablicach z symetrycznymi plamami, które interpretowane przez chorego stanowią źródło informacji o stanie jego zdrowia psychicznego. Agnieszka opisuje historię testu, okresy w których był traktowany poważnie w diagnozowaniu zaburzeń psychicznych, jak i czas i osoby deprecjonujące możliwości tkwiące w tej metodzie badawczej. Wspomina również o różnych systemach interpretacji wyników, co wiąże się z odmiennością diagnoz, które można postawić na podstawie konkretnego rozwiązania testu. 
W kontakcie z częścią praktyczną dyplomu Agnieszki Piotrowskiej bez trudu powiążemy cykl prac malarskich pod tytułem „Plamy łóżkowe” z testem Rorschacha, któremu poświęciła tak dużą część pracy teoretycznej. Seria tych niedużych obrazów powstawała podczas przymusowego leżenia w łóżku i jest swoistym pamiętnikiem stanu emocjonalnego i fizycznego autorki prac. Obrazy namalowane zostały medykamentami, rolę farb odegrały tu więc lekarstwa. Mogę domniemywać, że w jakimś sensie Agnieszka- artystka zagarnęła doświadczenia Agnieszki- pacjentki i uczyniła z tych doświadczeń i nabytej podczas choroby wiedzy sztukę. Podoba mi się również interpretacja, że nawiązując plastycznie do testów Rorschacha Agnieszka wskazuje na potencjał i wady tkwiące w komunikacie, jakim jest obraz- dzieło sztuki. Diagnoza postawiona przez odbiorcę może być równie daleka lub bliska prawdy, jak diagnoza lekarska. O różnicy w ciężarze gatunkowym tych dwóch sytuacji przypomina ledwo dostrzegalny element na obrazach- w dolnym rogu każdego z nich znajdziemy ciąg cyfr, które odnoszą się do skali bólu odczuwanego przez chorą w konkretnym dniu. 
Rysunki będące częścią pracy dyplomowej charakteryzują się emocjonalnością wzmocnioną poprzez duży format. Swobodnie wijące się linie w niektórych miejscach zdają się przypominać fragmenty anatomii, by następnie zupełnie oddalić nasze myśli od tego skojarzenia i cieszyć swoją wirtuozerią. Agnieszka oparła te prace na fotografiach dokumentujących ciało ludzkie podczas choroby. Zdjęcia podobno były niewielkie, co dało autorce większą swobodę interpretacji. Dla mnie ciekawe jest w tych rysunkach pewnego rodzaju „ożywienie” brutalnego materiału wyjściowego, będącego przypomnieniem o energii tkwiącej w ciele naznaczonym chorobą, ale przecież żyjącym.  
Kolejnym elementem tej zawiłej układanki jest cykl fotografii – gablot. Kojarzące się z obrazem widzianym pod mikroskopem lub nieznaną planetą okazują się zdjęciem przygotowanego do pracy nad rysunkiem grafitu i spoiwa. Ta sprawiająca najbardziej dokumentalne wrażenie część opowieści okazuje się najbardziej przyziemną. Nadrukowane cyfry to daty namieszania składników i ich proporcje. Oprócz estetycznego aspektu tych fotografii, interesujące wydaje się wskazanie na szczególny rodzaj percepcji autorki prac, pozwalający jej na dużą dawkę wolności w traktowaniu materiału twórczego, jakim jest życie. Okazuje się, że czynnikiem łączącym zaproponowany zestaw jest nie tyle temat choroby, a szczególny rodzaj skupienia, który może być z nią powodowany, ale nie musi- być może należy do wrodzonych cech osobowościowych autorki. 
Patrząc na prace Agnieszki pomyślałam o malarstwie Katarzyny Skrobiszewskiej, o cyklu obrazów zatytułowanym znamiennie „Prawie nie wychodzę”. Prace te przedstawiają mieszkanie artystki, fragment po fragmencie – tak jak spojrzenie wędruje po ścianach znajomego wnętrza. Formalnie niepodobne, wydały mi się pokrewne w odnajdywaniu bogactwa w najbliższym otoczeniu i kontemplacji odnalezionego. Jakby na potwierdzenie tego pokrewieństwa, odnalazłam w internecie kolejne obrazy Skrobiszewskiej, zatytułowane „Patrzenie przez lornetkę”, „Przekrój oczy” czy „Wziąłem to za znak”. 
To właśnie podobny rodzaj kreatywności u Piotrowskiej sprawia, że jej pracom trudno zarzucić autoterapeutyczny charakter. Mogą być odbierane z ciekawością bez znajomości szczegółów dotyczących życia autorki, która momentami dużo opowiada o swojej prywatności, by następnie z równym przekonaniem przekierować naszą uwagę na coś zupełnie innego. 
Pamiętam zdarzenie sprzed kilku lat, kiedy w czasie trwania dni otwartych uczelni oprowadzałam po kolejnych salach młodzież licealną. W jednym z pomieszczeń malowała Agnieszka Piotrowska. Jest osobą kontaktową, więc zachęciłam ją do opowiedzenia o malowanym przez nią obrazie, mówiąc wcześniej o tematyce przewodniej jej prac, jakim wówczas było zmieniane przez chorobę ciało ludzkie. Agnieszka uśmiechnęła się szelmowsko i powiedziała, że ta tkanka namalowana na stojącym na sztalugach obrazie to portret bulwy chwasta. 
Nie poczułam się oszukana, raczej zaintrygowana. Nie mam też wątpliwości dotyczących tego sposobu mówienia o chorobie czy chorobach. Wspominam o tym pamiętając dyskusję, która wywiązała się podczas obrony pracy licencjackiej Agnieszki Piotrowskiej. Starałam się wówczas wyobrazić sobie czy będąc osobą chorą byłabym urażona takim potraktowaniem tematu i doszłam do wniosku, że nie. Choroba jest bolesna również poprzez wykluczenie z życia w sensie społecznym, a wyciąganie na światło dzienne elementów z jej hermetycznego świata i zestawianie ich z tym co powszechne sprawia, że wykluczenie zdaje się ulegać pomniejszeniu. 
Agnieszka Piotrowska jest osobowością twórczą i ciekawą. Śieżka, którą podąża jest intrygująca i wydaje mi się obiecującą. Pracę dyplomową Agnieszki oceniam bardzo wysoko.





Review by Piotr Kossakowski, Ph.D. - licentiate thesis 2012


     John Merrick is the eponymous character in David Lynch's film The Elephant Man. Because of the affliction that disfigures his face, the protagonist is rejected and treated almost like a trained animal,  exposed to the gaze of others in a gaudy circus stall. Later it turns out that the severely disfigured body belongs to a man of unusual intelligence and sensitivity. Presenting a history based on facts, the director tells a story of a blemished man, pushed to the margins of the society, rejected and lonely. In the title of the thesis, Agnieszka Piotrowska refers to this experience of isolation as an 'unwanted intimacy.' Examining Agnieszka's paintings I found it difficult not to link them with Lynch's film. The main theme of the paintings is a deformed, ill body, which is ridden with medical equipment. The author directs the viewer's sight to images we tend to avert our eves from in our natural reaction to the sight of an ill person, who is suffering from a disease rendering the body repulsive and ugly, as Agnieszka puts it in the commentary to her works.
    Agnieszka Piotrowska sees beauty in ugliness (not solely in the aesthetic dimension) and treats the process of degenerative changes as a natural part of life. Perhaps she contrasts them with beauty treatments, becoming more and more popular in our culture and plastic surgeries, which commonly result in visually terrible effects. In her works, Piotrowska focuses also on the issue of death, which similarly to diseases, is a part of human existence. Nowadays the image of death is to  a large extent trivialised and ridiculed by popular culture, the cinematic world, advertising and even animated cartoons for children; the death of a character ceased to be moving, we have been numbed.
     Despite their universal dimension, the works constitute for the author herself a set of portraits of particular people, in which only the manner of identification is replaced. The disease-induced changes are equalled with the image of a sick person, diminishing the importance of facial features.  The author entitles some of her works using the names of medical procedures or diseases, e.g. tracheotomy, eurphobia, which makes even the most formally abstract compositions clear. Agnieszka consciously selects her means of expression and their application. In her paintings she utilizes the form of an X-ray plate or the colour of disinfectants and the very method of paint application is determined by the form of the presented object. Each painting is created very systematically, planned from the beginning till the end. The installation, which constitutes a continuation and complementation of the paintings, was created in a similar manner. This project presents an angioplasty of the left iliac artery. Using almost medical jargon, the author explains in the commentary that the 'animation shows the permeation of fluids in the tissues emphasising the multi-layer character of the organism and the complexity of the interactions. In the animation the effect of multiple layers is additionally stressed by means of a projection made on five rings of transparent fabric. I see it as a microcosm one of its kind, the world observed through a microscope's lens, where the visual effect prevails and the theme constitutes for Piotrowska a vital reason for the creation of a refined aesthetic form.
    Presented set of wroks would rate very hight, and with confidence I recommend the Autor to give her bachelor's degree.



Recenzja dr Piotra Kossakowskiego - praca licencjacka 2012


    John Merrick to tytułowy bohater filmu „Człowiek słoń” Davida Lyncha. Człowiek ten, z racji choroby deformującej jego twarz, odrzucony i traktowany niemal jak tresowane zwierzę, wystawiany jest na pokaz w jarmarcznej budzie cyrkowej. Później okazuje się, że straszliwie zdeformowane ciało, kryje człowieka o niezwykłej inteligencji i wrażliwości. Reżyser przywołując historię opartą na autentycznych wydarzeniach opowiada o człowieku ułomnym, zepchniętym na margines społeczeństwa, odrzuconym i samotnym. Uczucie owej izolacji Agnieszka Piotrowska w tytule swojej pracy określa mianem „niechcianej intymności”. Oglądając obrazy Agnieszki trudno mi było uniknąć skojarzenia z filmem Lyncha. Głównym motywem obrazów jest zdeformowane, chore lub uzbrojone w aparaturę medyczną ludzkie ciało. Autorka prac kieruje wzrok odbiorcy tam, skąd zazwyczaj wzrok odwracamy, w naturalnym odruchu widząc człowieka cierpiącego zwłaszcza na chorobę, która - jak pisze Agnieszka w komentarzu do swojej pracy - powoduje, że ciało zmienia się w sposób odrażający i brzydki – zmienia się w coś wstrętnego.
    Agnieszka Piotrowska  w tym co „odrażające” dostrzega piękno (nie tylko w wymiarze czysto estetycznym) przyjmuje proces zmian chorobowych jak naturalną część życia. Być może stawia je w opozycji do coraz popularniejszych w naszej kulturze zabiegów upiększających, operacji plastycznych, które nierzadko doprowadzają do tragicznych efektów wizualnych. Piotrowska w swoich pracach stawia również problem śmierci, która podobnie jak choroba, stanowi część ludzkiej egzystencji. Obraz śmierci tak dziś strywializowany i ośmieszony przez kulturę popularną, w świecie filmu, reklamy, a nawet animowanych realizacjach dla dzieci - śmierć bohatera już nas nie porusza – zostaliśmy znieczuleni.
     Prace Agnieszki Piotrowskiej, mimo  że mają wymiar uniwersalny to dla niej  przede wszystkim stanowią zestaw portretów konkretnych osób, w których zmienia się tylko sposób ich identyfikacji – to deformacja staje się twarzą, cechą charakterystyczną. Zmiana na skutek choroby jest tożsama z wizerunkiem człowieka chorego, odbierając tym samym znaczenie rysom twarzy. Autorka zatytułowała niektóre prace nazwami zabiegów medycznych lub samych schorzeń np. „tracheotomia, „eurphobia” co powoduje, że nawet kompozycje najbardziej abstrakcyjne w formie stają się czytelne. Agnieszka bardzo świadomie dobiera również środki wyrazu i sposób ich wykorzystania, w obrazach nawiązuje chociażby do formy rentgenowskiej kliszy czy koloru środków odkażających, a sam sposób nakładania farby wyraźnie zdeterminowany jest formą obiektu malowanego. Cały obraz powstaje zresztą w sposób bardzo metodyczny, zaplanowany niemal od początku do końca.  Podobnie jest z instalacją stanowiącą kontynuację i dopełnienie prac malarskich. Realizacja ta przedstawia zabieg „angioplastyki” lewej tętnicy biodrowej. Autorka w komentarzu wyjaśnia(niemalże fachowym językiem medycznym), że „animacja pokazuje przenikanie płynów w tkankach, podkreślając wielowarstwowość organizmu i złożoność interakcji”. Efekt wielowarstwowości w animacji jest tu dodatkowo podkreślony poprzez  projekcję na pięciu kołach z transparentnej tkaniny. Dla mnie jest to swego rodzaju „mikrokosmos”, świat widziany okiem mikroskopu, gdzie górę bierze efekt wizualny, a temat stanowi jakże ważny dla Agnieszki Piotrowskiej powód do powstania wysmakowanej formy estetycznej.
    Prezentowany zestaw prac oceniam bardzo wysoko, a Autorkę z przekonaniem rekomenduję do nadanie Jej tytułu licencjata.





Wacław Misiewicz – ODKAŻANIE MITU


Mityzacja obecna od zarania dziejów uzasadnia, legitymizuje wiele precedensów historii. Idealizuje, wręcz sakralizuje stereotypy zachowań, kanony etyczne, struktury polityczno-ekonomiczne, systemy wyznaniowe. Ale działa też w skali jednostkowej, absolutyzując estetyczną percepcję piękna i brzydoty, zdrowia i choroby, w ślad za tym relacje emocjonalne względem tychże aspektów.
    Jednak trwałość oddziaływania mitu zależy w dużej mierze od jego relacji do rzeczywistości, której dotyczy i od stopnia zawładnięcia świadomości społecznej przez czynniki mitotwórcze.
    Mit piękna fizycznego i absolutyzacji zdrowia został skonfrontowany z punktem widzenia Agnieszki Piotrowskiej, absolwentki studiów pierwszego stopnia ASP Katowice, która w swym cyklu malarskim poddała ów stereotyp artystycznej jak też estetycznej analizie.
    Czyni to m.in. za pośrednictwem użytych barw: filetowej, żółtej, brązowej. Barwami środków dezynfekujących Autorka niejako „odkaża” zakorzeniony w umysłach ustalony, nienaruszalny kanon piękna, brzydoty, cech pożądanych i negatywnych związany z wyglądem człowieka. Uzmysławia nam względność osądów estetycznych i kategoryzacji pojęć w tych kwestiach. Unaocznia fakt, iż percepcja brzydoty, zwłaszcza związanej ze zmianami chorobowymi jest tylko impresją umysłu postrzegającego. W rzeczywistości jest to nieodłączna część ludzkiej egzystencji, aspekt życia przynależący do najszerzej pojmowanego humanizmu. Jak negatywne relacje między dwiema osobami mogą swym kolorytem karykaturalnie zniekształcić obraz jednostki standardowo postrzeganej jako atrakcyjna, tak też podmiotowy stosunek do człowieka uszlachetnia, wręcz neutralizuje obraz jego fizycznej brzydoty, uświadamia, że różnorodność cech i form fizyczności jak też ekspresji jest immanentną składową egzystencji. Dłoń z wyglądu zdrowa – praca „Manualny” – może zawierać niewidoczne wady, które z czasem mogą ujawnić się na zewnątrz. Tak w istocie dzieje się z każdym z nas. Częścią życia każdej jednostki mogą stać się jeśli nie dosłownie śruby, szyny ortopedyczne (praca „Nawrót”), to protezy w innej formie, czasami przybierające postać nieoczekiwanych zależności wynikających ze zmian w sferze zdrowia czy innych aspektów życia.
    Nieuchronność tych transformacji Autorka oryginalnie materializuje artystycznie techniką laserunkową pozwalającą przebujać się fabrycznej bieli płótna, czym daje wyraz niemożności ominięcia praw fizycznej natury człowieka z jej skazami, deformacjami, a także nieuchronnością śmierci.
    Prawdom tym daje też wyraz tworząc bez szkicu i świadomie pozostawiając błędy, gdyż – jak w przesłaniu pracy „Węzeł” – człowieka tworzą wszelkie jego przymioty, nie tylko twarz, w tym przypadku odwrócona, niewidoczna. I każdy może stać się bezbronnym i niepozornym jak dziecko z tego obrazu, potrzebujące matczynej opieki i miłości.
    Szablonowo postrzegając chorobę i chorych więzimy samych siebie w skostniałych kategoriach estetycznych jak również intelektualnych, bardziej nawet, niż niewidoczne postacie z obrazu „Unieruchomieni”– pracy przedstawiającej poczekalnię z pustymi, starymi krzesłami, jako metaforę miejsca, w którym człowiek nierzadko jest traktowany jako jedno z tych martwych krzeseł, jak przypadek medyczny.
    A sami obsesyjnie dbając o własne kanoniczne piękno – poprzez np. operacje plastyczne – stajemy się komiczni, wręcz martwi – jak sklepowe manekiny.





Wacław Misiewicz - SZYFROGRAM CZŁOWIECZEŃSTWA


„Uczyńmy człowieka na nasz obraz, podobnego nam.”

Powyższe słowa z Księgi Rodzaju oraz efekt ich urzeczywistnienia to przekrój relacji pomiędzy planem, ideałem, a faktycznymi możliwościami jego realizacji. Ideał ów jest obecny w każdym z nas. Istniejąca w człowieku tendencja do idealizacji własnej osoby i świadomość własnej podmiotowości ulega w różnorakich kontekstach życiowych nie zawsze dostrzegalnym transformacjom. Ma to miejsce w procesie ontogenetycznego rozwoju, dojrzałości a szczególnie regresu jednostki. Dialektyka składowych osoby ludzkiej: psyche i somy jest namacalnie obecna w pryzmacie choroby. Wtedy wręcz dotkliwie odczuwalna jest cielesność z jej wszelkimi ograniczeniami, błędami. Ideał własny karleje, staje się przekształcony, uplastyczniony przez zniekształconą chorobowo formę, jaką jest ciało. Ewidentny staje się fakt cielesności psychiki, samoświadomości – uwięzionej w zdeformowanej somie, a zarazem fakt „duchowości” ciała, gdyż poprzez tę skarlałą, uprzedmiotowioną nawet w oczach chorego świadomość traumatycznie przeżywa się własną cielesność.
    Znacznie słabiej odbierana jest owa dwuwymiarowość własnej osoby w przypadku jednostek w miarę zdrowych, gdyż proliferacja ich aspiracji, potrzeb fizycznych i psychicznych przebiega niejako równolegle, a nie w formie opozycji ducha względem ciała.
    Tak, jak wysublimowane rysunkową metaforą Agnieszki Piotrowskiej kontury ciał osób cierpiących zdają się być niedostrzegalne, jakby zaszyfrowane w sieci linii, kresek, tak w istocie zdrowie jest „drugą twarzą”, zwierciadłem choroby i odwrotnie – zarówno pod względem medycznym – gdyż oba te stany przenikają się, nieustannie są ze sobą splecione w dozgonnej koegzystencji, bowiem zdrowie po części warunkuje objawy przyszłej choroby, przebyta choroba nie pozostaje bez wpływu na dalsze zdrowie – jak i w wymiarze ogólnohumanistycznym – zniekształcone członki, dotknięte patologią organy to składowe całej osoby i w nich „zaszyfrowana” jest ludzka tożsamość. Biologia ciała do pewnego stopnia ją warunkuje, ale przede wszystkim najbardziej człowiecza sfera naszego jestestwa – osobowość, charakter i kodeks moralny warunkują godność i podmiotowość tej zdegenerowanej chorobą formy. W zawiłościach labiryntu linii i konturów prac Agnieszki Piotrowskiej ukazana jest wielowymiarowość istoty człowieczeństwa: widząc tylko ciało czy jego fragmenty nie dostrzeżemy Osoby; natomiast patrząc na Osobę przez pryzmat formy, a na formę w kontekście Osoby odkryjemy humanizm, godność ciała z jego wadami, ograniczeniami i nieuchronnością tychże cech.
    Być może zamysł Stwórcy zapisany w Księdze Rodzaju nie został zniweczony.